Prima Aprilis ~ :D
Miłego czytania heheszky xD
---------------------------------------------------------------------
- Poważnie ?
- Nie przerywaj mi. - mruknęłam - Zgadzam się z tym, że mamy wiele bardzo fajnych wspomnień, na które razem zapracowaliśmy. Ale ja nie mogę z tobą wrócić. Nie mogę zostawić tutaj przyjaciół, mamy i przede wszystkim Kastiela.
- Kochasz go ?
- Tak, to pierwszy chłopak, którego tak pokochałam po zerwaniu z tobą. Mike, ty doskonale wiesz, że jesteś niesamowitym chłopakiem. Czuły, troskliwy, bystry, mądry i tak dalej, ale masz jedną wadę, o ile mogę tak to nazwać, nie jesteś dla mnie.
- A on ? Jest ciebie wart ?
- Wydaje mi się, że tak. Mam z nim wiele wspólnego. Zresztą, on mnie potrzebuje... Michael, zasługujesz na kogoś znacznie lepszego ode mnie. Musisz się z tym wreszcie pogodzić.
- Więc to ewidentny koniec ?
- Tak.
- A chociaż przyjaźń ?
- Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Postaw się na miejscu Kastiela.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo bym chciał być na jego miejscu Rosie.
- Ech..- westchnęłam, czas się zmywać - Dzwoniłam do twojej mamy. Powiedziała, że wsiada w pierwszy samolot i do ciebie przyleci.
- Nie musiałaś...
- Chociaż tyle mogę dla ciebie zrobić. Muszę iść... - wstałam z krzesła
- Nie pożegnam się z tobą. - powiedział. He ? Spojrzałam na niego pytająco. - Jeszcze się zobaczymy. Ale w przyjaznej atmosferze. - uśmiechnął się - Przeproś ode mnie Kastiela i, Rosie... Proszę, nie żegnaj się ze mną. Chce mieć tą nadzieje, że jeszcze się zobaczymy. - powiedział. Uśmiechnęłam się do niego.
- Trzymaj się, Mike. - wyszłam. Odetchnęłam z ulgą, poczułam jakby z serca spadł mi jakiś ciężki głaz. Muszę iść do Kastiela. Pewnie nadal jest wściekły....Wyszłam ze szpitala i taksówką pojechałam do domu czerwonowłosego. Po drodze zaczęło się we mnie wzbierać uczucie strachu. Boję się spotkać z chłopakiem ? Chyba tak... Matko, jak on zareaguje jak dowie się, że byłam u Michaela ? Nawet nie chce sobie tego wyobrażać.
Dojechaliśmy na wskazany przeze mnie adres, zapłaciłam mężczyźnie i wyszłam. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w stronę bramy. Była jak zwykle otwarta. Przeszłam kawałek i zatrzymałam się przed drzwiami. Chwile jeszcze walczyłam z wątpliwościami zanim odważyłam się w końcu zadzwonić do drzwi. Na prawdę długo musiałam czkać aż chłopak w końcu łaskawie mi je otworzy. Pojawił się w progu. Wyglądał marnie. Lepiej co prawda od Michaela, ale szału i tak nie było. Miał lekko podbite oko i bandaż na ręce.
- Czego chcesz ? - rzucił pytanie przerażająco zimnym tonem, aż przeszły mnie ciarki. Całe moje pozytywne nastawienie poszło w chuj.
- Przyszłam pogadać, masz z tym jakiś problem ? - mruknęłam również chłodnym tonem. Nie tylko on potrafi być niemiły.
- Mamy o czym ? - parsknął śmiechem. Uniosłam pytająco brew, chociaż tak na prawdę miałam ochotę zmyć mu ten uśmieszek.
- Mogę wejść do środka, czy mam się wygadać również twoim sąsiadom ? - powiedziałam tak spokojnie jak mogłam. Kastiel jakby chwile się zastanawiał, ale wpuścił mnie do środka.
- Proszę, zapraszam... - jego ton był mega wkurwiający. Nawet nie ściągałam butów, coś mi się wydaje, że ta rozmowa nie będzie ani długa, ani przyjemna. Od razu ruszyłam w kierunku salonu, usiadłam na kanapie. Kast usiadł dosyć daleko ode mnie co mnie tylko podirytowało.
- O czym chcesz pogadać hm ? - palnął - Chcesz to formalnie zakończyć ? Przynieść ci kartkę ?
- Co ? - zmarszczyłam czoło. O czym on do kurwy nędzy, gada ?
- Przecież wybrałaś blondasa. Wracaj z nim do tego cholernego Seattle, życzę wam szczęścia - parsknął śmiechem.
- O czym ty gadasz ?! - warknęłam
- Widziałem, że byłaś u niego w szpitalu. Pan idealny się chyba ucieszył, co ?
- Gdybyś się nie wypisywał na żądanie...
- Nie miałem ochoty leżeć w tym samym szpitalu co ten palant ! - przerwał mi w połowie zdania
- Nie krzycz na mnie !
- Daruj sobie. Wydaje mi się że najlepiej będzie, jak już pójdziesz. Nie chcę cie widzieć. Pan idealny czeka, pewnie już wybrał imiona waszych dzieci doktorek jeden. Wiesz co, mam tylko nadzieje, że on zasługuje na ciebie. W sumie, skoro dopiero co się pojawił, a ty od razu się na niego rzuciłaś ze stwierdzeniem, że do niego wracasz to... - nie wytrzymałam. Uderzyłam go w twarz, prawdopodobnie najmocniej jak umiałam.
- Więc tak mnie właśnie widzisz ?! - warknęłam przez łzy. Kastiel siedział w bezruchu wciąż oszołomiony wymierzonym w niego liściem. Podniosłam się z kanapy jak poparzona. Stanęłam naprzeciwko niego.
- Teraz ja ci coś powiem. Gdybyś się kurwa nie wypisał na żądanie z tego cholernego szpitala, siedziałbym z tobą. Ale że pielęgniara powiedziała mi, że ciebie już nie ma, chciałam przy okazji załatwić inną sprawę. Myślisz, że wybrałam Michaela? - zaśmiałam się wycierając łzy z policzków - Byłam u niego, żeby powiedzieć mu, że nigdzie z nim do cholery nie wracam, bo mam ciebie. Odkąd się zjawił, ani razu przez myśl mi nawet nie przeszło żeby gdziekolwiek z nim wracać. Zawiodłam się na tobie Kastiel.... - nabrałam powietrza - Zawiodłam... - szepnęłam, rozpłakałam się na amen i wybiegłam z domu. Jak on mógł ? Jak śmiał mnie tak ocenić z góry. Myślałam, że lepiej go znam... Pomyliłam się ? Susanna miała rację ? Nie i nie.... On po prostu jest skończonym idiotą... Tak bardzo chce go znienawidzić..... Ale nie potrafię. Zatrzymałam się i rozpłakałam jeszcze bardziej. Nagle usłyszałam pisk opon... Czerwony samochód.... Chodnik... Biedne, szare drzewo za mgłą i ciemność... ciemność, która mnie otoczyła i pogrążyła.
( Kastiel )
Co to w ogóle było... Czy myśmy właśnie zerwali ?
- Asss - syknąłem przykładając sobie lód do cholernie piekącego policzka. Chyba się zapędziłem. Pojechała tam tylko po to aby zerwać z nim kontakty... Kastielu Doyle, jesteś kretynem. Mogę sobie jedynie pogratulować. Wróciłem do salonu, ni stąd ni zowąd nagle dało się słyszeć przerażające piski opon z ulicy. Wstałem aby zobaczyć co się stało. Otworzyłem drzwi, jakiś palant potrącił dziewczynę. Pff... Miałem już zamykać drzwi, kiedy przyjrzałem się dziewczynie pławiącej się w krwi na chodniku. Zamarłem kiedy zdałem sobie sprawę, że to Rose. Nawet nie wiem kiedy klęczałem tuż obok niej.
- Matko, zabiłem dziewczynę .... Zabiłem dziecko. - facet po 40 chodził dookoła panikując. Nie mogłem nic powiedzieć. Bałem się nawet dotknąć jej twarzy. Widząc ją w takim stanie, miałem szczerą ochotę się rozpłakać.
- Człowieku dzwoń po karetkę ! - warknąłem. Mężczyzna od razu wykonał moje polecenie.
- Rose.... Nie zostawiaj mnie.... Nie możesz.... Słyszysz .... - przecież to moja wina... Jeżeli ona umrze, to będzie tylko i wyłącznie moja wina.... Po raz kolejny możesz sobie pogratulować palancie.
- Proszę się odsunąć !! - krzyknął facet w czerwonym uniformie. Ratownik medyczny... Więc jest też karetka. Odsunąłem się ostatkiem sił i usiadłem metr dalej.
- Cholera.... - przeklnął pod nosem - Luka, dzwoń i powiedz, że mają przygotować blok, natychmiast. - zarządził. Z innym facetem położyli moją biedną Rose na noszach i wnieśli do karetki.
- Kim pan jest ? - zwrócił się do mnie
- Ona.... To moja dziewczyna....
- Niech pan poinformuje jej rodzinę, najbliższy szpital. - szybko powiedział i zamknęli drzwi po czym pojechali na sygnale, który rozniósł się po całej dzielnicy. Niedługo po tym pojawiła się policja. Musiałem złożyć jakieś zeznania, jednak nie umiałem się nawet skupić na tym co mówię. Kiedy pozwolili mi odejść, zadzwoniłem do jej matki. Szybko przyjechała po mnie autem. Była w opłakanym stanie. Od razu ruszyliśmy do szpitala.
Miłego czytania heheszky xD
---------------------------------------------------------------------
- Poważnie ?
- Nie przerywaj mi. - mruknęłam - Zgadzam się z tym, że mamy wiele bardzo fajnych wspomnień, na które razem zapracowaliśmy. Ale ja nie mogę z tobą wrócić. Nie mogę zostawić tutaj przyjaciół, mamy i przede wszystkim Kastiela.
- Kochasz go ?
- Tak, to pierwszy chłopak, którego tak pokochałam po zerwaniu z tobą. Mike, ty doskonale wiesz, że jesteś niesamowitym chłopakiem. Czuły, troskliwy, bystry, mądry i tak dalej, ale masz jedną wadę, o ile mogę tak to nazwać, nie jesteś dla mnie.
- A on ? Jest ciebie wart ?
- Wydaje mi się, że tak. Mam z nim wiele wspólnego. Zresztą, on mnie potrzebuje... Michael, zasługujesz na kogoś znacznie lepszego ode mnie. Musisz się z tym wreszcie pogodzić.
- Więc to ewidentny koniec ?
- Tak.
- A chociaż przyjaźń ?
- Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Postaw się na miejscu Kastiela.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo bym chciał być na jego miejscu Rosie.
- Ech..- westchnęłam, czas się zmywać - Dzwoniłam do twojej mamy. Powiedziała, że wsiada w pierwszy samolot i do ciebie przyleci.
- Nie musiałaś...
- Chociaż tyle mogę dla ciebie zrobić. Muszę iść... - wstałam z krzesła
- Nie pożegnam się z tobą. - powiedział. He ? Spojrzałam na niego pytająco. - Jeszcze się zobaczymy. Ale w przyjaznej atmosferze. - uśmiechnął się - Przeproś ode mnie Kastiela i, Rosie... Proszę, nie żegnaj się ze mną. Chce mieć tą nadzieje, że jeszcze się zobaczymy. - powiedział. Uśmiechnęłam się do niego.
- Trzymaj się, Mike. - wyszłam. Odetchnęłam z ulgą, poczułam jakby z serca spadł mi jakiś ciężki głaz. Muszę iść do Kastiela. Pewnie nadal jest wściekły....Wyszłam ze szpitala i taksówką pojechałam do domu czerwonowłosego. Po drodze zaczęło się we mnie wzbierać uczucie strachu. Boję się spotkać z chłopakiem ? Chyba tak... Matko, jak on zareaguje jak dowie się, że byłam u Michaela ? Nawet nie chce sobie tego wyobrażać.
Dojechaliśmy na wskazany przeze mnie adres, zapłaciłam mężczyźnie i wyszłam. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w stronę bramy. Była jak zwykle otwarta. Przeszłam kawałek i zatrzymałam się przed drzwiami. Chwile jeszcze walczyłam z wątpliwościami zanim odważyłam się w końcu zadzwonić do drzwi. Na prawdę długo musiałam czkać aż chłopak w końcu łaskawie mi je otworzy. Pojawił się w progu. Wyglądał marnie. Lepiej co prawda od Michaela, ale szału i tak nie było. Miał lekko podbite oko i bandaż na ręce.
- Czego chcesz ? - rzucił pytanie przerażająco zimnym tonem, aż przeszły mnie ciarki. Całe moje pozytywne nastawienie poszło w chuj.
- Przyszłam pogadać, masz z tym jakiś problem ? - mruknęłam również chłodnym tonem. Nie tylko on potrafi być niemiły.
- Mamy o czym ? - parsknął śmiechem. Uniosłam pytająco brew, chociaż tak na prawdę miałam ochotę zmyć mu ten uśmieszek.
- Mogę wejść do środka, czy mam się wygadać również twoim sąsiadom ? - powiedziałam tak spokojnie jak mogłam. Kastiel jakby chwile się zastanawiał, ale wpuścił mnie do środka.
- Proszę, zapraszam... - jego ton był mega wkurwiający. Nawet nie ściągałam butów, coś mi się wydaje, że ta rozmowa nie będzie ani długa, ani przyjemna. Od razu ruszyłam w kierunku salonu, usiadłam na kanapie. Kast usiadł dosyć daleko ode mnie co mnie tylko podirytowało.
- O czym chcesz pogadać hm ? - palnął - Chcesz to formalnie zakończyć ? Przynieść ci kartkę ?
- Co ? - zmarszczyłam czoło. O czym on do kurwy nędzy, gada ?
- Przecież wybrałaś blondasa. Wracaj z nim do tego cholernego Seattle, życzę wam szczęścia - parsknął śmiechem.
- O czym ty gadasz ?! - warknęłam
- Widziałem, że byłaś u niego w szpitalu. Pan idealny się chyba ucieszył, co ?
- Gdybyś się nie wypisywał na żądanie...
- Nie miałem ochoty leżeć w tym samym szpitalu co ten palant ! - przerwał mi w połowie zdania
- Nie krzycz na mnie !
- Daruj sobie. Wydaje mi się że najlepiej będzie, jak już pójdziesz. Nie chcę cie widzieć. Pan idealny czeka, pewnie już wybrał imiona waszych dzieci doktorek jeden. Wiesz co, mam tylko nadzieje, że on zasługuje na ciebie. W sumie, skoro dopiero co się pojawił, a ty od razu się na niego rzuciłaś ze stwierdzeniem, że do niego wracasz to... - nie wytrzymałam. Uderzyłam go w twarz, prawdopodobnie najmocniej jak umiałam.
- Więc tak mnie właśnie widzisz ?! - warknęłam przez łzy. Kastiel siedział w bezruchu wciąż oszołomiony wymierzonym w niego liściem. Podniosłam się z kanapy jak poparzona. Stanęłam naprzeciwko niego.
- Teraz ja ci coś powiem. Gdybyś się kurwa nie wypisał na żądanie z tego cholernego szpitala, siedziałbym z tobą. Ale że pielęgniara powiedziała mi, że ciebie już nie ma, chciałam przy okazji załatwić inną sprawę. Myślisz, że wybrałam Michaela? - zaśmiałam się wycierając łzy z policzków - Byłam u niego, żeby powiedzieć mu, że nigdzie z nim do cholery nie wracam, bo mam ciebie. Odkąd się zjawił, ani razu przez myśl mi nawet nie przeszło żeby gdziekolwiek z nim wracać. Zawiodłam się na tobie Kastiel.... - nabrałam powietrza - Zawiodłam... - szepnęłam, rozpłakałam się na amen i wybiegłam z domu. Jak on mógł ? Jak śmiał mnie tak ocenić z góry. Myślałam, że lepiej go znam... Pomyliłam się ? Susanna miała rację ? Nie i nie.... On po prostu jest skończonym idiotą... Tak bardzo chce go znienawidzić..... Ale nie potrafię. Zatrzymałam się i rozpłakałam jeszcze bardziej. Nagle usłyszałam pisk opon... Czerwony samochód.... Chodnik... Biedne, szare drzewo za mgłą i ciemność... ciemność, która mnie otoczyła i pogrążyła.
( Kastiel )
Co to w ogóle było... Czy myśmy właśnie zerwali ?
- Asss - syknąłem przykładając sobie lód do cholernie piekącego policzka. Chyba się zapędziłem. Pojechała tam tylko po to aby zerwać z nim kontakty... Kastielu Doyle, jesteś kretynem. Mogę sobie jedynie pogratulować. Wróciłem do salonu, ni stąd ni zowąd nagle dało się słyszeć przerażające piski opon z ulicy. Wstałem aby zobaczyć co się stało. Otworzyłem drzwi, jakiś palant potrącił dziewczynę. Pff... Miałem już zamykać drzwi, kiedy przyjrzałem się dziewczynie pławiącej się w krwi na chodniku. Zamarłem kiedy zdałem sobie sprawę, że to Rose. Nawet nie wiem kiedy klęczałem tuż obok niej.
- Matko, zabiłem dziewczynę .... Zabiłem dziecko. - facet po 40 chodził dookoła panikując. Nie mogłem nic powiedzieć. Bałem się nawet dotknąć jej twarzy. Widząc ją w takim stanie, miałem szczerą ochotę się rozpłakać.
- Człowieku dzwoń po karetkę ! - warknąłem. Mężczyzna od razu wykonał moje polecenie.
- Rose.... Nie zostawiaj mnie.... Nie możesz.... Słyszysz .... - przecież to moja wina... Jeżeli ona umrze, to będzie tylko i wyłącznie moja wina.... Po raz kolejny możesz sobie pogratulować palancie.
- Proszę się odsunąć !! - krzyknął facet w czerwonym uniformie. Ratownik medyczny... Więc jest też karetka. Odsunąłem się ostatkiem sił i usiadłem metr dalej.
- Cholera.... - przeklnął pod nosem - Luka, dzwoń i powiedz, że mają przygotować blok, natychmiast. - zarządził. Z innym facetem położyli moją biedną Rose na noszach i wnieśli do karetki.
- Kim pan jest ? - zwrócił się do mnie
- Ona.... To moja dziewczyna....
- Niech pan poinformuje jej rodzinę, najbliższy szpital. - szybko powiedział i zamknęli drzwi po czym pojechali na sygnale, który rozniósł się po całej dzielnicy. Niedługo po tym pojawiła się policja. Musiałem złożyć jakieś zeznania, jednak nie umiałem się nawet skupić na tym co mówię. Kiedy pozwolili mi odejść, zadzwoniłem do jej matki. Szybko przyjechała po mnie autem. Była w opłakanym stanie. Od razu ruszyliśmy do szpitala.
Zaczyna się robić groźnie :O xD
OdpowiedzUsuńEj no nie dasz się nacieszyć.... Uspokoiłaś mnie, że nie wyjeżdża... A teraz co ? >.<
OdpowiedzUsuńZabiłaś Rose ? :O
OdpowiedzUsuńZaczyna się robić groźnie. Czekam na nexta
OdpowiedzUsuńOna ma przeżyć!!!!
OdpowiedzUsuńJAK OKAŻE SIĘ ŻE BĘDZIE INWALIDKĄ TO SOBIE NIE DARUJĘ!!!
OdpowiedzUsuń